Sararīman: model kulturowy, którego Japonia nie chce, ale na który zasłużyła
Drogi czytelniku, japońska korporacja nigdy nie była – i nadal nie jest – miejscem, w którym chciałbyś pracować. Praca w takim środowisku wnika w każdy aspekt życia i podporządkowuje sobie codzienność.
Już w latach 80., gdy Japonia przeżywała boom gospodarczy, ojcowie cyberpunku – tacy jak William Gibson – z niepokojem przyglądali się japońskiemu etosowi pracy. W swoich dystopijnych wizjach zadawali pytanie: co by było, gdyby ten toksyczny model rozlał się po całym świecie wraz z ekspansją korporacji z Kraju Kwitnącej Wiśni?
Efektem tego „piekła pracownika” jest jeden z najbardziej niepokojących modeli kulturowych współczesnej Japonii – sararīman (サラリーマン), czyli etatowy pracownik biurowy.
To opowieść o piekle, które Japończycy stworzyli sami dla siebie.

Praca aż do śmierci
W języku japońskim funkcjonuje nawet termin: karōshi (過労死) oznaczający śmierć z przepracowania, zwykle w wyniku zawału lub udaru. Jak społeczeństwo postrzega takie zgony? Często jako skrajne poświęcenie dla firmy, typowe dla japońskiego człowieka sukcesu. Choć warto dodać, że rodziny ofiar karōshi często pozywają korporacje, domagając się odszkodowania.
Inni uchodzący za szary tłum jakoś żyją. Ze względu na niedostateczne zaangażowanie nie mają co liczyć na spektakularne awanse, ale przynajmniej na ogół dożywają do emerytury.
A co dzieje się z „przegranymi” tego systemu? Część z nich popełnia samobójstwo z powodu stresu i wypalenia zawodowego. Inni rezygnują z rzeczywistości korporacyjnej i całkowicie wycofują się z życia społecznego, stając się hikikomori (引きこもり).
Praca przez całą dobę
Godziny zapisane w umowie są zwykle czysto teoretyczne. Kultura pracy zabrania opuszczania biura przed przełożonym, co w przypadku ambitnych menedżerów średniego szczebla oznacza często pracę do późnych godzin nocnych. Średnio Japończycy miesięcznie wypracowują od czterdziestu do sześćdziesięciu nadgodzin, zazwyczaj nieopłacanych i realizowanych nieoficjalnie. Firmy, które wynagradzają za nadgodziny, należą do rzadkości i uchodzą za jedne z najlepszych miejsc zatrudnienia.

Powrót do domu po pracy wcale nie jest oczywisty. Społecznie oczekuje się, że zespół uda się wspólnie do baru w ramach tzw. nomikai (飲み会), czyli aktywności polegającej na spędzeniu razem wieczoru w celu integracji i budowaniu ducha wspólnoty. Obowiązkowym elementem jest alkohol i tylko wtedy można symbolicznie „poluzować krawat”. Odmowa udziału bywa odbierana jako odrzucenie firmowej wspólnoty, co może przekreślić szanse na awans (szczególnie jeśli obecni są przełożeni), a nawet prowadzić do ostracyzmu i mobbingu.

Masz rodzinę lub pasję? Weekend powinien ci wystarczyć. Nie dziwią więc zdjęcia sararīman śpiących nocą na dworcach lub w komunikacji miejskiej.
Praca, zamordyzm i seksizm
Od pracowników – zarówno mężczyzn, jak i kobiet – oczekuje się przestrzegania sztywnych norm ubioru. Garnitury i garsonki to standard, a szczegółowe wytyczne regulują nawet kolor koszuli, długość krawata czy wysokość obcasa. Odsłonięte ramiona lub obojczyki u kobiet uchodzą za niemalże skandaliczne – pojawienie się w takim stroju może skutkować reprymendą lub rozmową dyscyplinującą.
Cel tego ujednolicenia jest jasny: symbolicznie zatrzeć różnice i podporządkować jednostkę wspólnemu rytmowi organizacji. Masz być jednym z trybów w wielkim mechanizmie. Indywidualizm, osobowość, zainteresowania? Zostaw je na po godzinach.
Jeszcze w pierwszej dekadzie XXI wieku kobiety były w korporacjach traktowane niemal wyłącznie instrumentalnie. Ich codziennością były seksistowskie uwagi, zlecanie zadań poniżej kompetencji, a także przekonanie, że głównym celem kobiety w pracy jest znalezienie męża.
Szczególnie krzywdząca była nieoficjalna praktyka zatrudniania kobiet z myślą o „wyhodowaniu” idealnej partnerki dla mężczyzny – pracownika firmy. Oczekiwano, że po ślubie kobieta zrezygnuje z pracy i poświęci się rodzinie, by wychować przyszłe pokolenie zatrudnionych.

Dla ciebie to mobbing, a dla mnie czwartek
Na realne wsparcie ze strony związków zawodowych nie ma co liczyć, ponieważ zwykle ich nie ma. Ich istnienie mogłoby sugerować brak zaufania wobec pracodawcy i zakłócać firmową jedność.
Mobbing w Japonii ma charakter strukturalny i nierzadko bywa głębiej zakorzeniony niż w polskich małych firmach czy instytucjach publicznych. W przypadku tzw. mobbingu horyzontalnego (między pracownikami na podobnym szczeblu), przełożeni mogą jeszcze zareagować. Jednak mobbing wertykalny – czyli ze strony przełożonych – bywa ignorowany lub wręcz akceptowany jako naturalny element porządku organizacyjnego.
Jeśli czyjś przełożony przekracza granice, to rzadko spotyka się z reakcją osób stojących jeszcze wyżej w hierarchii. W firmach nastawionych na wyniki i maksymalizację efektywności psychiczne cierpienie pracowników oraz niepłatne nadgodziny są traktowane jako smutna, ale konieczna cena sukcesu.
Pełna władza decyzyjna kierownictwa korporacji tłumaczy również ekscentryczne decyzje firm takich jak Sony, Nintendo czy Sega. Niejednokrotnie podejmowano je, kierując się wizją jednej osoby – wypływającą czy to z przekonania, czy z kaprysu – której podporządkowywał się cały zespół.
Światełkiem w tunelu jest za to odmienne niż w wielu polskich firmach podejście do porażki. W sztywnych strukturach łatwo wskazać, kto wydaje polecenia, a kto je wykonuje. Próba zrzucenia winy na podwładnych postrzegana jest nie tylko jako naganna, ale wręcz moralnie odrażająca.

Z piekła nie ma wyjścia
Również rezygnacja z pracy okazuje się wyjątkowo trudna. W Japonii nadal funkcjonuje przekonanie, że zatrudnienie na pełen etat to zobowiązanie na całe życie. Odejście z pracy bywa traktowane jak zdrada, a kandydat, który zmieniał zatrudnienie dwu- lub trzykrotnie w ciągu dwudziestu lat, może zostać uznany za niestabilnego i niegodnego zaufania.
Takie osoby często trafiają do zawodów postrzeganych jako poniżające, takich jak niewykwalifikowany robotnik budowlany. To jedno z niewielu zajęć dostępnych dla „wyrzutków”: byłych przestępców, nielegalnych imigrantów czy właśnie „skoczków”. Odejście z firmy utrudniają także niejasne przepisy i ogromna presja psychiczna – zarówno ze strony współpracowników, jak i przełożonych. W odpowiedzi na ten problem powstały nawet firmy oferujące wsparcie administracyjne i psychologiczne dla osób, które chcą zrezygnować z pracy i po prostu odejść.

Wentyl bezpieczeństwa – romantyzacja liceum i boom na isekai
To właśnie z tej ponurej rzeczywistości wywodzi się kult liceum – okresu, który mimo „skoszarowania” (mundurki, zajęcia od rana do wieczora, obowiązkowe kluby) uchodzi za ostatni moment względnej wolności osobistej.
Wyjaśnia to popularność takich zjawisk jak cosplay – forma ekspresji pozwalająca uciec od sztywnego świata korporacyjnych relacji i wyrazić siebie. Jak również gatunek isekai, popularny nie tylko wśród młodzieży, który stanowi ucieczkę do alternatywnego świata – takiego, w którym obowiązują inne zasady.

Pragnienie zmiany
W ostatnich latach pojawiają się jednak pierwsze symptomy zmian. W największych korporacjach wprowadzane są inicjatywy mające poprawić work-life balance – ograniczenie nadgodzin, czy wprowadzenie polityki antymobbingowej.
Są to jednak zmiany bardzo powolne i obejmujące głównie największych graczy. W małych i średnich firmach nadal panują realia przypominające „stare dobre czasy”.
Problem dostrzegł także rząd Japonii, który w 2019 roku przyjął Ustawę o promowaniu reformy stylu pracy (働き方改革を推進するための関係法律の整備に関する法律). Ustawa ta wprowadza limit czterdziestu pięciu nadgodzin miesięcznie (z dopuszczeniem do stu w wyjątkowych przypadkach), obowiązek ewidencjonowania czasu pracy, zasadę równego wynagrodzenia oraz możliwość pracy zadaniowej lub zdalnej.
Zmienia się także podejście młodszych pokoleń. Millenialsi i przedstawiciele pokolenia Z wykazują większą otwartość na zmianę pracy i są bardziej tolerancyjni wobec osób, które kilkukrotnie zmieniają zatrudnienie w ciągu życia.