Isekai Meikyuu de Harem wo – pokręcona droga do haremu
Wstęp
Zapewne większość z was, czytelników, oglądała w swoim życiu niejedno anime. Mogliście to robić, nie będąc nawet tego świadomym. Dragon Ball, Naruto, Pokemon czy Bakugan to tylko przykłady tytułów, które ukazywały się u nas z dubbingiem i przyciągały do siebie całą masę młodszej widowni. Nawet Pszczółka Maja jest anime, o czym dowiedziałem się niedawno. Ale po co ten wstęp? Po co piszę o starych anime, skoro jest to recenzja czegoś nowego i innego od wymienionych wyżej tytułów?
Świadomy początek mojej drogi ze światem ryżowych opowieści zaczął się od BEASTARS, a potem poszedł w dość dziwną stronę – w stronę czegoś bardziej zboczonego. Tak, mowa tu o ecchi i haremówkach. Kiedyś oglądałem ich sporo, naprawdę sporo, i Isekai Meikyuu de Harem wo to jak dla mnie powrót do korzeni. Czasy, gdzie nie byłem świadom, jak rozległy jest świat anime i jakie cuda potrafi kryć pod warstwą tasiemców, haremówek i shounenów przeminęły, lecz dzięki tej recenzji mogę się cofnąć o te kilka lat. Zapraszam na recenzję.
Fabuła
Historia w Isekai Meikyuu de Harem wo zaczyna się w dość standardowy sposób. Bohater, Michio, budzi się w jakiejś szopie na wsi i okazuje się, że został przeniesiony do innego świata podczas logowania się do podejrzanej gry komputerowej. Odnajduje sprzęt, który sobie wybrał na początku tworzenia postaci i już „dostaje szansę na wykazanie się”, kiedy wspomnianą wioskę atakują bandyci. Widząc, że mieszkańcy nie dają sobie zbytnio rady, postanawia im pomóc. Dzięki wybranemu ekwipunkowi idzie mu to zaskakująco łatwo, pomimo przewagi w poziomie u przeciwników, i zostaje bohaterem wioski.
Jako że zabił większość bandytów, to niemalże cały łup i karty postaci, dzięki którym może odebrać nagrody za zabicie ich, należą do niego. Jest tylko jedno „ale”: dzięki swojej umiejętności odkrył, że ktoś podmienił bandanę złodzieja na zwyczajną. Wieśniacy szybko odnajdują sprawcę i w ramach zasad panujących w wiosce złodziej staje się niewolnikiem i idzie na sprzedaż. W trakcie poszukiwań złodzieja, chłopak poszedł odpocząć i odkrył szokującą prawdę: nie może się wylogować, zapisać postępu, nic. Został uwięziony w tym świecie i ta wiadomość dość mocno nim wstrząsnęła. Zdał sobie sprawę, że nie zabił jakichś tam NPC, tylko ludzi z krwi i kości. Mimo wszystko zaakceptował to i cieszył się, że zdarzyło się to tak szybko.
Już następnego dnia protagonista wraz ze zdobytym łupem i niewolnikiem wyrusza do miasta Vale, aby spieniężyć swoją zdobycz. W posiadłości handlarza niewolników Michio zauważa piękną psowatą pokojówkę, Roxanne, która okazała się niewolnicą. Wystarczy dodać do tego fakt, że nie ma problemu ze „spaniem” z nią i już można się domyślić, co będzie dalej. Oczywiście bohater obiera sobie za cel wykupienie jej na własność, ale braki w funduszach mu to uniemożliwiają. Na początku próbował zarobić farmiąc w niedawno odkrytym labiryncie, ale zabijanie bandytów było bardziej opłacalne. W ten sposób wyrobił się na styk (a jakże by inaczej) z zakupem niewolnicy i przy okazji partnerki seksualnej.
Niestety od tego momentu następuje spadek w jakości tego tytułu. Isekai Meikyuu de Harem wo zapętla się do schematu: (często przerushowana) walka w labiryncie, kąpiel i ruchanie z odstępstwami na podróże między miastami, zakupy wszelkiego rodzaju, wynajem domu, urządzenie go itp. itd.. Naprawdę szkoda, bo oczekiwałem czegoś więcej od tego tytułu. OVA nie uratowały sprawy, bo tak naprawdę to tylko rozszerzone sceny seksu Michio z Roxanne. Niemal przez całe anime nie ma tytułowego haremu; pojawia się dopiero w ramach endingu ostatniego odcinka; może poza Sherry, uroczym krasnoludem, która pojawia się trochę szybciej, bo w 11 odcinku. Czuć tu zmarnowany potencjał i mam nadzieję, że chociaż oryginał prezentuje się lepiej.
Świat Isekai Meikyuu de Harem wo ma naprawdę sporo do zaoferowania. W końcu mamy przedstawione trzy miasta, bohaterowie wynajęli dom, gdzie prawie nic nie robią poza jedzeniem, kąpielą i seksem, czy chociażby ukazany w początkowych odcinkach anime podział bandytów na frakcje, który (no nie zgadniecie) na dłuższą metę jest kompletnie nieistotny. Nawet zadanie, gdzie ochraniali posiadłość handlarza niewolników, nic ciekawego nie wniosło. Nie jestem nawet jakoś zły z tego powodu, znaczy jestem, ale bardziej czuję smutek i rozczarowanie, bo ten świat aż się prosi o coś ciekawego, a dostajemy… no cóż, to.
Opis postaci
Przez Isekai Meikyuu de Harem wo przewija się dość sporo postaci. Niestety żadna z nich nie jest na dłuższą metę interesująca, dlatego ograniczę się do krótkiego opisu głównej dwójki, a po informacje o pozostałych postaciach odsyłam was do wiki poświęconej temu anime pod tym linkiem.
Zacznijmy od głównego bohatera, Michio, który został przeniesiony do tego świata przez podejrzaną grę. Z wyglądu niczym się nie wyróżnia od innych postaci przedstawionych w tym anime. Zwykłej postury chłopak o ciemnych oczach i włosach z grzywką. Nic specjalnego. Po przybyciu do nowego świata nosił czarny dres, który szybko zmienił na stylowe biało-niebieskie odzienie na wzór płaszcza z brązowym pasem pośrodku, niebieskie spodnie i sandały, które ukradł na początku anime. W pewnym momencie zmienia je na normalne buty, a sandały oddaje Roxanne. Okazjonalnie zakłada do tego skórzaną zbroję, kiedy wyrusza walczyć w labiryncie.
Jego charakter niespecjalnie się zmienia przez cały czas trwania anime. Jest dość nonszalancki, ale jednocześnie korzysta ze wszystkich dostępnych umiejętności, żeby poprawić swoją sytuację, niezależnie od tego, czy idzie walczyć, coś kupić, sprzedać itd.. W stosunku do Roxanne jest czuły i delikatny. Szczególnie widać to na początku, gdzie pomimo bycia jego niewolnicą i możliwości rozkazania jej czegokolwiek, to zawsze liczy się z jej zdaniem i chce dla niej jak najlepiej. Z czasem ich „stosunki” stają się ostrzejsze, ale mimo wszystko stara się nie przesadzić i robić wszystko za obopólną zgodą.
Skoro poruszyłem postać Roxanne to czas i na nią. Jest uroczą niewolnicą, mieszanką człowieka i psa o ślicznych blond włosach, dużych oklapniętych uszach i ogonie, który potrafi się poruszać w zależności od jej nastroju. Niewątpliwym plusem, a w sumie plusami, są kształty Roxanne (konkretnie wielkie piersi), które od razu urzekły Michio. Na początku widzimy ją w stroju pokojówki, by potem zmieniła go na zielony strój (nie mam pojęcia, jak się nazywa) z białymi i brązowymi akcentami, który bardziej odpowiada do walk w labiryncie.
W kwestii charakteru najbardziej pasuje do niej połączenie dandere i shy-dere. Na początku nieśmiała i bardzo wstydliwa względem głównego bohatera, by z czasem się przełamać i okazywać nawet zazdrość wobec drugiej niewolnicy. Jest przyjaźnie nastawiona w stosunku do obcych ludzi, ale ma w sobie żyłkę „janusza biznesmena”. W końcu, po co płacić każdym razem za wstęp do labiryntu, skoro można wejść raz i potem się teleportować. Jeśli zaś chodzi o sprzęt do walki, to poświęca mu sporo czasu i uwagi, aby ten był zawsze gotowy i w dobrym stanie.
Oprawa audiowizualna
Tę część recenzji zapożyczyłem sobie od TheMrEmperrora, i mimo że zazwyczaj tego nie robię, to coś o niej napiszę. Zacznę od audio, bo tu nie ma za dużo do opowiadania. Audio jest? Jest. Czy zapada w pamięć? Nie. Muzyka dobrana jest tak, żeby pasowała klimatem do świata przedstawionego, ale niczym się nie wyróżnia, więc nie zwracałem na nią szczególnie uwagi. Niestety podobnie wygląda sytuacja z openingiem i endingiem, które są po prostu przeciętne. Słuchać się da, ale czy jest jakikolwiek sens? Moim zdaniem nie.
W kwestii wizualnej już jest lepiej. Prosta kreska bez jakiś przesadnych wodotrysków pasuje mi do klimatu średniowiecza/fantasy przedstawionego w tym tytule. Animacja też nie jest jakoś przesadzona i wszystko wygląda dość ładnie i czytelnie. Inaczej jest w przypadku scen erotycznych, gdzie widać większe „dopracowanie”. Nie jest to jakość porównywalna z większością hentai, które miałem wątpliwą przyjemność oglądać, a bardziej z czymś z kategorii vanilla. Oglądało się to przyjemnie, choć mogli przeznaczyć część budżetu z tych scen na lepsze CGI. Nie ma go tu za dużo, ale jest pewien moment, gdzie widać „cyfrową rękę”.
Podsumowanie
Czas jakoś podsumować ten harem w labiryncie i szczerze powiem, że nie wiem, jak się za to zabrać, dlatego napiszę to dość luźno. Isekai Meikyuu de Harem wo jest tytułem, który mnie zawiódł. Ukazał nam ładny i interesujący świat, w którym jest miejsce na jakąś większą intrygę, tylko po to, aby potem to wszystko zgnieść i wyrzucić dla scen ecchi i przerushowanych walk w labiryntach. Naprawdę szkoda. Jak kiedyś napisałem w recenzji Kinsou no Vermeil: „Idealnie pasuje tu powiedzenie: Szukałem miedzi, a znalazłem złoto.„, to tu niestety tak nie mogę. Chciałbym, ale nie zamierzam okłamywać was i samego siebie.
Po pierwsze dlatego, że nawet nie szukałem miedzi, a srebra, lecz co dostałem? Cynę, która jest podobna kolorystycznie do srebra i można ją łatwo zgniatać. Podobnie jak ten tytuł, który zgniótł cały swój potencjał i wyrzucił do kosza. Po drugie harem, a raczej jego brak. Rozłóżmy tytuł Isekai Meikyuu de Harem wo na czynniki pierwsze. Isekai – jest, Meikyuu – jest, Harem – brak. Partykuły de oraz wo pomijam. Mógłbym tak jeszcze narzekać na ten tytuł, ale szkoda mi waszego czasu i moich nerwów.
Jak zapewne wiecie, to zazwyczaj nie daję ocen punktowych dla anime, bo tego nie potrafię. Podobnie jest i tu. Zazwyczaj pisałem coś w stylu, że polecam albo że warto obejrzeć, aby wyrobić sobie własną opinię. Szczerze mówiąc, to każde anime, o którym pisałem, mi się podobało. Zmieniło się to dopiero przy tej recenzji. Nawet Rent a Girlfriend, które jest uważane za ściek, mi się podobało (w końcu moja pierwsza recenzja jest o Rent a Girlfriend). Tutaj mam mieszaną opinię.
Moim zdaniem najlepiej obejrzeć pierwsze 4 odcinki, a potem to już zależy. Jeśli szukacie głębszej fabuły, intryg, haremu, jakiś ciekawych zadań to lepiej przestać oglądać, bo nic takiego nie znajdziecie. Za to jeśli szukacie ecchi i scen seksu człowieka i psowatej niewolnicy to droga wolna. Dodać do tego OVA i seans z białymi chusteczkami gwarantowany.
Jeśli macie wolne jeszcze kilka(naście) minut to zapraszam do Pamiętnika autora na końcu tej recenzji. Jeśli nie to żegnam was i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy.
Polecam moje poprzednie artykuły, jak pierwsze wrażenia z Otonari no Tenshi-sama i recenzja Chuunibyou demo Koi ga Shitai!.
Recenzja ta powstała dzięki wsparciu Namity na platformie Patronite. Dzięki, że wybrałaś tytuł, który miałem już od jakiegoś czasu w planowanych, a nie coś innego. Szkoda, że zawiódł zarówno moje, jak i twoje, oczekiwania. Mam nadzieję, że chociaż ta recenzja ci się podobała.
Isekai Meikyuu de Harem wo na platformach:
Pamiętnik autora
Skoro tu jesteś, to znaczy, że udało ci się wygospodarować te kilka(naście) minut. Witam cię w pamiętniku autora, gdzie możesz się zapoznać z procesem powstania recenzji i (czasem) wrażeniami z oglądania. Samo pisanie recenzji udało mi się ścisnąć do dwóch dni i oryginalnie pamiętnika miało nie być. Za to, że jest, możesz podziękować fundatorce tej recenzji. Jako że jest to pamiętnik, to ostrzegam o dość luźnym języku i życzę miłego czytania.
Zacznijmy od początku, czyli od samego oglądania Isekai Meikyuu de Harem wo. Łączny czas oglądania razem z OVA to jakieś 4.5h, czyli norma dla 12 odcinkowych anime. Gorzej, że po dłuższym siedzeniu przed ekranem głowa zaczyna boleć i czasem przeszkadza to w skupieniu się. Dlatego wpadłem na pomysł rozpisania sobie w punktach ważniejszych rzeczy, które jakkolwiek mogą się przydać w recenzji. Łącznie spisałem 52 punkty, z których końcowo użyłem około 28, czyli lekko ponad połowę. Były tam rzeczy istotne, jak np. krótkie opisy postaci, świata przedstawionego czy relacji bohaterów, ale też pierdoły pokroju waluty używanej w anime, rozpiska przeciwników w labiryncie itp.. Jak już miałem tytuł obejrzany, to trzeba się było zabrać za jego pisanie.
Pisałem w miarę po kolei, bo opis postaci zostawiłem sobie na koniec. Nad wstępem musiałem się trochę zastanowić, ale nie wyszedł jakoś źle. Pomyślałem, że będzie warto zrobić małe back-story mojej historii z anime. Stąd też wstawka o dawnych anime puszczanych w telewizji. Jakoś mi się skojarzyło, że kiedyś oglądałem sporo Bakuganów, więc czemu by tu tego nie napisać? To z Pszczółką Mają to też fakt. Całe życie w kłamstwie. Wodecki, ty kurwo wspaniały człowieku, który tak pięknie zaśpiewałeś wstęp do Pszczółki Mai!
Lecąc dalej, trafiamy na fabułę, a raczej na to, co powinno nią być. Pierwsze trzy akapity opisują pierwsze trzy odcinki, które są moim zdaniem najciekawsze. Potem leci moja tyrada na temat tego, jak bardzo to wszystko spierdolili. Z fajnie zapowiadającego się tytułu zrobili coś takiego. Czytać nowelki czy tam mangi nie mam zamiaru, bo mi się nie chce. Czy będę oglądać drugi sezon? Możliwe, ale raczej nie będzie to coś, co będę priorytetować. Wystarczy mi fakt, że na mojej liście mam ponad 130 tytułów w planowanych i ostatnio coś nie chcą ubywać. Ogólnie to nie pisało mi się tej części źle i w ramach ciekawostki zdradzę, że na część fabularną poszły około 24 punkty, chociaż niektóre z nich się pokrywają/uzupełniają.
Jak zwykle opis postaci był najgorszy. Zazwyczaj wspomagam się wiki, ale tutaj nie dało rady. Wszystko trzeba było pisać z głowy lub z wycinków z anime. Charaktery dało radę w miarę szybko ogarnąć, ale ubiór? Idź pan z tym jak najdalej. Za cholerę nie znam się na modzie, więc musisz wybaczyć mi ewentualne złe dobranie odzieży do stanu faktycznego. Lepiej się czuję w kwestii ubioru w anime osadzonych w czasach około współczesnych. Na tę część recenzji poszło jakieś 16 punktów.
O dziwo oprawa audiowizualna poszła mi z tego wszystkiego najłatwiej. Szybciutkie dwa akapity zabrały zaledwie 3 punkty. Mam nadzieję, że się nie gniewasz Emperror o to, że podebrałem ci część charakterystyczną dla twoich recenzji. Inni jak próbują pisać, to też podbierają od ciebie. W sumie co się dziwić, skoro głównie ty piszesz. Niestety nie może być za łatwo podczas pisania i tu trafiamy na podsumowanie.
Zazwyczaj powinny być w miarę krótkie, ale nie tutaj. Musiałem gdzieś wylać swoje żale związane z tym tytułem i nie mogłem znaleźć lepszego miejsca na to od podsumowania. Jak pisałem wyżej o tyradzie w fabule, to nie wiem, jak nazwać to, co napisałem tam? Chyba tyradą do sześcianu. Jest tam sporo narzekania i najgorsze jest to, że Isekai Meikyuu de Harem wo nie jest jakoś przesadnie złe w mojej opinii. Jest po prostu nijakie, przez co raczej nie będę z niego wiele pamiętał w przyszłości. Ot historia o ruchaniu niewolnicy i „walkach” w labiryncie. Niby trochę zazdroszczę głównemu bohaterowi, ale jak kurewsko nudne musi być jego życie. To już chyba wolę swoje normalne i spokojne życie. Zużyłem około 10 punktów.
No i chyba byłoby na tyle. Dzięki za to, że przeczytałeś/aś ten pamiętnik i mam nadzieję, że nie zmarnowałeś/aś tu swojego czasu. Ta recenzja to było dla mnie nowe doświadczenie, bo napisałem o czymś, co mi się nie do końca podobało. Mam nadzieję, że powstanie więcej takich tekstów, które wprowadzą trochę różnorodności do moich recenzji, a nie tylko polecam, warte obejrzenia itp.. Jeszcze raz dzięki Namita, że mogłem (musiałem) coś napisać o Isekai Meikyuu de Harem wo. Do zobaczenia przy okazji kolejnych tekstów.