Oshi no Ko – pierwsze wrażenia
Tak, wiem. Trochę spóźnione te pierwsze wrażenia, ale szczerze mówiąc nie chciało mi się tego oglądać. Znaczy chciało, ale miałem zamiar obejrzeć od razu całość, a nie. Niestety wyszło jak wyszło. Poświęciłem te 80 minut, bo tyle trwa pierwszy odcinek Oshi no Ko i zapraszam was na pierwsze wrażenia z tego anime. Jeszcze zanim zacznę, to muszę powiedzieć, że ten tekst jest pisany ekstremalnie na luźno. Jakiekolwiek hamulce sobie zdjąłem i mam nadzieję, że oddałem klimat pierwszego odcinka, który jest istnym rollercoasterem. Jeszcze tylko disclaimer, zapinamy pasy i ruszamy.
Disclaimer: Są to moje wrażenia po obejrzeniu pierwszego odcinka, więc w ewentualnej recenzji moja opinia może ulec drastycznej zmianie. Nie jest to też tekst pisany „na poważnie”, więc jest w nim trochę potocznego języka. Mimo wszystko życzę miłego czytania.
Fabuła i wrażenia
IDOLKI. Co się dziwić, że są tak bardzo popularne w Japonii. Nadają kolorytu w tym szarym i smutnym jak pizda życiu. O tym właśnie opowiada pierwszy odcinek Oshi no Ko: o idolkach, a bardziej konkretnie to o idolce imieniem Ai Hoshino. Poznajemy ją w dość niecodziennej sytuacji, bo uwaga uwaga – jest w ciąży! Gdyby taka informacja gdzieś wypłynęła, to niewątpliwie pociągnęłaby ją na dno. Dlatego udaje się do szpitala na zadupiu, aby tam na spokojnie urodzić z dala od wścibskich oczu i potencjalnego skandalu.
Niestety jej sława dotarła nawet tutaj. Lekarz, który się nią zajmuje, zna bohaterkę dzięki swojej dawnej pacjentce: chorowitej i słabej dziewczynie, która była psychofanką Ai. Oglądała jej koncerty po setki razy, znała każdy jej ruch, uwielbiała ją itp. itd… Jej marzeniem jest odrodzić się jako dziecko kogoś sławnego i nie zgadniecie – umarła. Aby uczcić pamięć i miłość dziewczyny do idolki, lekarz postanawia zająć się osobiście porodem Ai, aby urodziła zdrowe bliźniaki, no i kurwa zostaje zabity przez innego psychofana. No ja jebe.
Ale nie ma tego złego, bo od czego mamy isekai, a nie… to nie ten gatunek. Lekarz oraz tamta dziewczyna zostają zreinkarnowani, ale nie w świecie magii i miecza, a w świecie kłamstw, tuszowanych skandali, cukru i paranoi – świecie idolek. Tak! Zostali dziećmi Ai Hoshino! Klasycznie mają swoje dawne wspomnienia, a dodać do tego bycie tak blisko swojej idolki, że możesz jej nawet cycki ssać, i to dosłownie, jest dla nich wymarzoną sytuacją.
Żyją sobie względnie spokojnie, Ai wróciła po półrocznej przerwie do bycia idolką, dzieci oglądają jej występy, czasami są nawet na widowni, ale jak wspominałem wcześniej, świat nie wie o tym, że te dzieci tak naprawdę są jej. Czas jednak zapierdala niemiłosiernie, dzieci dorastają, a pieniądze z samego bycia idolką nie wystarczają. Dlatego bohaterka zaczyna brać dodatkowe zlecenia, jak chociażby występy w telewizji, udzielanie wywiadów, a nawet zagrała w filmie wraz ze swoim synkiem-lekarzem. Nie jest źle.
Ale nie po dostajemy 80 minut w pierwszym odcinku Oshi no Ko, aby zakończyć to happy endem. Pamiętacie psychofana, który zabił lekarza i aktualnie dziecko Ai? Chłop robi comeback i tym razem zabija ją. W tym momencie ma miejsce, moim zdaniem, najbardziej poruszająca scena z całego odcinka. Jego przekonania o fałszywości idolek, jak i o tym, że mają w dupie fanów, sypią się jak domek z kart.
Mimo tego, że Ai nigdy nie poznała uczucia miłości i miała problemy z zapamiętywaniem imion, to zwraca się do swojego zabójcy po imieniu, wyjaśnia mu, że idolki faktycznie żyją w świecie kłamstw, ale mimo tego chciałaby ich wszystkich pokochać. Nawet swojego mordercę. Wierzyła, że jeśli wystarczająco długo będzie mówiła „kocham”, to rzeczywiście tak będzie. Chwilę przed tym, zanim jej oczy zgasły, powiedziała dzieciom, że je kocha. Prawdziwie kocha. Słowa te nie były puste, a rzeczywistym uczuciem matki do swoich dzieci. Szczęśliwa, że w końcu kogoś pokochała, mogła odejść z tego świata.
Istny rollercoaster wrażeń. Mimo zaspoilerowania sobie zakończenia i tak się wzruszyłem. Niestety świat idolek nie jest kolorowy, w przeciwieństwie do tego anime, i każdy powinien być tego świadom. To też są ludzie, tak jak ty czy ja. Niestety większość osób o tym zapomina I traktuje ich niczym bóstwa, czy cholera wie co, pozwalając sobie na znacznie więcej, bo “są anonimowi”. Nie, kurwa, nie jesteście anonimowi. Miejcie trochę szacunku do siebie oraz innych, naprawdę.
Trochę moralizatorskie zakończenie, ale pierwszy odcinek skłania do myślenia nad stanem naszego społeczeństwa. Swoje rozważania pozostawiam dla siebie, a was żegnam i liczę na to, że zobaczymy się przy okazji kolejnych tekstów.
Polecam moje poprzednie artykuły, jak recenzje Kimi no Na wa i Violet Evergarden.
Oshi no Ko na platformach: